środa, 23 lutego 2011

Fik. Króciutki.

Kolejny fałszywy dźwięk wdarł się między idealnie toczące się za sobą nuty. Irytujący i skrzekliwy głos gitary, której właściciel znów pomylił struny. Irytujący tym bardziej, iż nie był to pierwszy taki przypadek podczas tej próby.
- Uruha, jesteś gitarą prowadzącą, do cholery, a fałszujesz jakbyś pierwszy raz miał ją w rękach!
Lider był naprawdę poirytowany. Krzyczał, przeczesywał dłonią włosy, doprowadzając tym samym swoją fryzurę do ruiny. Z całej siły uderzył trzymanymi razem w jednej dłoni pałeczkami o talerz.
- Koniec próby.
Warknął wstając. Ruszył do wyjścia. Aoi, który jako jedyny nie podszedł teraz do Uruhy przygryzł wargę. Musiało mu się wydawać. Kai był wściekły, więc ten delikatny uśmieszek, który przez chwilę błąkał mu się na wargach nim wyszedł, musiał być przewidzeniem. Z pewnością. Dopiero teraz spojrzał w stronę, gdzie stali pozostali członkowie zespołu. Uruha faktycznie wyglądał niepokojąco blado, pod oczami miał cienie. Ciągnęło się to już od pewnego czasu, ale teraz zachowywał się i wyglądał wyjątkowo nienaturalnie.
- Coś się stało…?
Głos Rukiego był delikatnie zachrypnięty po próbie, choć ta i tak skończyła się wcześniej. Uruha pokręcił tylko głową, a gdy Aoi położył mu dłoń na ramieniu, strącił ją szybkim, instynktownym gestem.
- U…Uruha?
- Gomen.
Minął resztę członków zespołu i sztywnym, szybkim krokiem wyszedł z sali, zamykając za sobą drzwi. Żegnało go milczenie.
- Myślałem, ze tak ci się spodobało, ze nie masz zamiaru wyjść. A może chciałeś dokończyć beze mnie?
Chłodna, brutalna dłoń ścisnęła miejsce, które pomimo luźnych bojówek lekką wypukłością odznaczało się pod materiałem. Druga ręka szybko odnalazła zamek bluzy gitarzysty i odpięła go do połowy, z lekkim szumem, powoli, ząbek po ząbku. Chłodny palec na obojczyku, wędrujący coraz wyżej, aż do delikatnej skóry za uchem. Jakby chciał wyczuć puls, zestroić rytm ciała swojego właściciela z rytmem jego zwierzątka. Dłoń błądząca w okolicach rozporka znalazła się na szyi jasnowłosego tak nagle, ze nie mógł pohamować krzyku, zdławionego zaraz naciskiem na krtań.
- B… Boli, Kai, boli do cholery…
Zdołał wyszeptać. Lider odepchnął go od siebie jak zepsutą zabawkę, z wyrazem obrzydzenia na twarzy.
- Już masz dosyć…? Skoro tak, to może wolisz obciągnąć mi tutaj, od razu? Przy odrobinie szczęścia Aoi zaraz wyjdzie z sali. W końcu próba się skończyła, prawda?
Powiedział, przez ułamek chwili napawając się paniką w oczach Uruhy. Jego strach, jego obrzydzenie, jego niechęć były jak narkotyk. Upajał się nimi. Prawdziwie je kochał. Gdyby któregoś dnia Uruha zakochał się w nim, lub chociaż zaakceptował, stałby się nudny. Lider święcie w to wierzył.
Droga do mieszkania Kaia zajmowała im zawsze kilka minut, lecz dziś dłużyła się obojgu niemiłosiernie. Choć z zupełnie innych względów. Kiedy wysiedli z samochodu, Kai jak zwykle ruszył przodem. Wiedział, że Uruha podąży posłusznie za nim, że nie narodzi się w nim nawet strzęp chęci ucieczki. Dokąd miałby iść? Muzyka, zespół to jego życie. Poza tym w zespole był przecież Aoi. Lider uśmiechnął się pod nosem. Czyżby nie doceniał siły tego drobnego zauroczenia? Nie, z pewnością nie. Kiedy weszli do środka Kai jedną ręką pchnął drzwi, drugą przyciągnął do siebie gitarzystę. Zacisnął w pięści miękki materiał bluzy. Pochylił się nieznacznie, skrzydełka jego nosa drgnęły lekko.
- Pachniesz jak suka w rui, Uruha.
Rzucił kpiącym tonem, i szarpnął mocno. Gitarzysta, zaskoczony, opadł miękko prosto w jego ramiona. Lider objął go jedną ręką, drugą uniósł jego podbródek i zbliżył swoje usta do jego. Czuł nierówny, gorący oddech mężczyzny. Uruha zamknął oczy, czekając, aż tamten brutalnie wpije się w jego wargi, zgniecie je swoimi niedwuznacznie pokazując mu, kto tu jest panem. Zamiast tego usłyszał tylko szept- wiesz, gdzie jest łóżko, prawda…? Uruha odwrócił głowę i wyswobodził się z ramion lidera. Z pochyloną głową ruszył w stronę drzwi w głębi korytarza, tym samym, sztywnym krokiem. Nie obejrzał się za siebie, choć gdyby to zrobił, zobaczyłby Kaia stojącego dalej w tym samym miejscu, z komórką w dłoni. Kiedy tylko do jego uszu doleciał stukot zamykanych drzwi, nacisnął klawisz wybierania numeru.
- Aoi…?
Po kilku minutach schował telefon do kieszeni i sam ruszył w stronę sypialni, nie zamykając za sobą frontowych drzwi.
Uruha czekał na niego posłusznie siedząc na łóżku w samych tylko bokserkach, z całej siły zaciskając razem nogi. Jego ubrania leżały przerzucone przez oparcie fotela. Podniósł wzrok, gdy Kai wszedł do pokoju.
- Wyjmij to… Proszę.
- Ach, to naprawdę wszystko, o co chcesz mnie prosić, U-ru-ha…?
Popchnął lekko gitarzystę na łóżko. Oparł jedno kolano tuż obok biodra mężczyzny, dłonią wodząc po jego torsie, palcem zataczając małe kółeczka wokół sterczących sutków.
- Z drugiej strony, nie dziwię ci się, próba trwała dobrze ponad dwie godziny… Musisz być u kresu, prawda? A może powinienem zostawić cię z tym na całą noc…? Chociaż obawiam się, ze nie mamy tyle czasu.
Dodał z udawanym, wyolbrzymionym żalem. Chwycił ramię gitarzysty, nieomal widząc już, jak piękne sińce pokażą się na nim jutro. Szarpnął, przewracając mężczyznę na brzuch i drugą dłonią zsunął jego bokserki do połowy uda. Z kieszeni spodni wyciągnął niewielkiego pilota i przesunął guzik do samego końca. Z ust Uruhy wydobył się krzyk, lecz ucichł zaraz. Kai pochylił się nad nim lekko.
- Zagryzasz dłoń, żeby nie krzyczeć…? Jakież to słodkie i niewinne. Nie pasuje do ciebie. Krzycz, to może pozwolę ci wrócić na noc do domu. Kto wie?
Sarkastyczny uśmieszek na twarzy lidera zgasł, a jego brwi zbiegły się nad czołem w wyrazie niemej furii. Na jasnej pościeli pojawiło się kilka kropli krwi spływającej z przygryzionej skóry. Uruha był wyraźnie zdeterminowany, by nie wydobyć z siebie ani jednego dźwięku. Czoło Kaia wypogodziło się. To było na swój sposób zabawne. Pociągnął za sznureczek, na którego końcu znajdowała się niewielka, wibrująca kulka. Zabawka bez oporu opuściła wnętrze Uruhy. Tego było już za wiele dla ciemnowłosego, jego ochrypły krzyk poniósł się po mieszkaniu, napełniając przerażeniem twarz stojącego w drzwiach sypialni mężczyzny. Kai uśmiechnął się w duchu. Nie mógł wybrać lepszego momentu. Przez chwilę zawiesił wzrok na nieruchomej, ciemnowłosej postaci. Rozszerzone oczy nie do końca jeszcze pojęły to, co działo się w pokoju.
- Aoi. Cóż za miła niespodzianka. Nieprawdaż, Uruha?
Ciężki oddech leżącego na łóżku gitarzysty zamarł. Podniósł się powoli i wstał, nie śmiąc podnieść wzroku. Głos lidera przebudził nieruchomą sylwetkę w drzwiach. Szybkim krokiem podszedł do nagiego mężczyzny i okrył go swoją naprędce zerwaną z ramion kurtką.
- Uruha, idziemy. Uruha!
Żadnej reakcji. Wskazówki stojącego na stoliku zegara odmierzały ciszę, sekunda po sekundzie, jak uderzenia bata. Cisza.
- Och, on chyba jednak nie ma zamiaru cię posłuchać. Może w takim razie podejdziesz do mnie, Uruha…? Chyba nie dane nam było dokończyć.
Cichy odgłos bosych stóp po podłodze. Kiedy stanął już obok siedzącego nonszalancko na łóżku lidera wreszcie odważył się unieść głowę. Aoi zatrzymał się wpół kroku metr od niego, patrząc z niedowierzaniem na zachowanie blondyna. Uruha z całej siły zacisnął powieki. Nie zniósłby obrzydzenia w oczach ciemnowłosego. Nie zniósłby faktu, że oto stał się dla niego czymś wstrętnym. Że on mógłby patrzeć na niego i widzieć go takim, jakim on sam siebie widział. Kai nie patrzył na nowoprzybyłego. Nie poświęcił mu grama uwagi, cały swój wzrok skupiając na jasnowłosym. Spijał z jego twarzy upokorzenie. Przyciągnął go do siebie i polizał lekko w udo. Czując, ze ten nie stawia oporu, ściągnął z całej siły jego łokcie na plecach i pociągnął go w dół, tak, ze blondyn wylądował na jego kolanach. Puścił jego ręce, przenosząc dłonie na biodra i sunąc nimi w dół, aż do ud. Niesamowite, jak bardzo można złamać wolę drugiego człowieka. Zabić w nim wstyd i poczucie winy. Wolę walki. Sama ta myśl sprawiła, że poczuł narastającą ciasnotę w spodniach. Przygryzł lekko płatek ucha, na które opadały jasne kosmyki włosów.
- Skoro jego obecność ci przeszkadza, może powinieneś poprosić go, by wyszedł? A może Aoi wolałby jednak najpierw zobaczyć, jak rozwiązłym zwierzątkiem jesteś.
Szybkim ruchem rozszerzył uda siedzącego mu na kolanach mężczyzny. Aoi patrzył na pełną groteski scenę i z przerażeniem zdał sobie sprawę, ze gdy patrzy na aksamitne wnętrze ud Uruhy nie czuje wstrętu, jaki powinna w nim budzić cała ta sytuacja. Westchnął jak małe dziecko, patrzące na zjawisko, którego nie jest w stanie zrozumieć. Szybkim ruchem zasłonił się, trzymaną cały czas w dłoniach kurtką. Przygryzł wargę. Nigdy nie podejrzewałby się o taką perwersję. Bardzo, bardzo chciał znaleźć się już daleko, w swoim mieszkaniu, gdziekolwiek, byle poza tym dusznym pokojem. Zamiast tego zdał sobie nagle sprawę, ze wolno podchodzi do łóżka. Zatrzymał się. Nie słyszał własnego oddechu. Wyciągnął rękę, jak gdyby czekał, aż blondyn powie mu, co do cholery ma ze sobą zrobić. Ale Uruha cały czas miał zamknięte oczy, na opuszczoną nisko twarz opadały kosmyki włosów. Nie widział go. Odezwij się, błagał go w duchu. Odezwij. Kolejny krok. Kolejny, potem jeszcze jeden. Chwycił w palce kosmyk włosów Uruhy i odgarnął go za ucho.
- Co zrobisz, Aoi…?
Zapytał nagle szeptem Kai.
- Jeżeli teraz stąd wyjdziesz, wiesz, jak to się dla niego skończy.
Nie odrywając wzroku od ciemnowłosego przygryzł ucho blondyna, co zaowocowało cichym jękiem tego ostatniego.
- Myślisz, że znajdzie w sobie siłę, by mnie odrzucić, jeśli teraz go zostawisz?
Aoi nigdy wcześniej nie widział lidera w takim stanie. Spokojny, choć zarazem pełen napięcia, straszny. Mówił tak cicho, że gitarzysta ledwie go słyszał, choć na co dzień zazwyczaj na nich krzyczał. Często się śmiał. Teraz nie widział grama uśmiechu na jego ustach. Powoli opadł na kolana. Uniósł rękę i pogładził Uruhę po policzku. W coś ty się do cholery wpakował… Nieśmiałe, naiwne spojrzenia, jakie posyłał mu przez ostatnie tygodnie blondyn upewniły go, że ma do czynienia z niedoświadczonym, niepewnym mężczyzną. Jeżeli można było zarzucić coś nagiej postaci przed nim, otwartej i poddańczej, jakby czekającej na jego przyjęcie, to na pewno nie była to nieśmiałość i brak doświadczenia.
Ostatnią rzeczą, która nie wydawała mu się snem, ostatnią, którą zapamiętał czysto i klarownie były dłonie Kaia rozpinające rozporek jego spodni i zsuwające je na uda. Przyćmiony, nieobecny wzrok Uruhy w którym błysnęła nuta niedowierzania na chwilę przed tym, nim znalazł drogę do jego wnętrza. Lecz nawet to nie zdołało wyrwać Uruhy ze stanu dziwnego otępienia. Jak gdyby wszystko, co działo się naokoło nie miało już z nim nic wspólnego. Kai czuł ciężar ciała blondyna w swoich ramionach, ciężki i bezwładny, poruszający się rytmicznie w takt pchnięć Aoia.
Lekki uśmieszek nie po raz ostatni tego wieczoru wykrzywił mu wargi. Nowe zwierzątko oznaczało przecież jeszcze więcej zabawy.


środa, 15 grudnia 2010

Miyavi w Polsce!



Więc jednak.
Miyavi zawita również i do nas.

Jako typowy okaz fangirlsa wznoszę rytualny pisk.








Miejsce: 
Parlament
św.Ducha 2
Gdańsk

Czas:
10.04.2011
20:00

Bilety:
120zł - wysyłany pocztą
140zł - do odbioru w dniu koncertu
Rezerwacje zaczynają się w piątek (17.12.2010) o godzinie 10:00
Ilość biletów ograniczona, w pierwszym rzucie jest 500 biletów
Rezerwować można na stronie www.freakpointing.pl

wtorek, 30 listopada 2010

I znów, i po raz kolejny...

Ohayō!
Urwanie głowy to mało powiedziane. Ale nie narzekam! Rozruszałem zasiedziany tyłek.
A wczoraj udało mi się nawet wyrwać na większe zakupy. Upolowałam kolejny kapelusik. Taki Ciel'owaty. Z piórkami. W następnej notce chyba zamieszczę kilka zdjęć takich ulubionych, najulubieńszych. Zapał kolekcjonerski nakazuje dzielić się ze światem swoją egoistyczną, samolubną, infantylną radością posiadania.

Kończę dodatki do kolejnej sukienki. Rękawiczki zdobyły nową funkcję, chowają pokłute palce. 

Poza tym, Madame et Monsieur... Zima przyszła! I sypnęła zdrowo śniegiem. Jak na kogoś, kto łapie grypę od szklanki za zimnej wody, zamiłowanie do tej pory roku graniczy z masochizmem. 

Kilka osób zwróciło mi uwagę (niekiedy przy użyciu wideł i pochodni), że poprzedni one shot nie może się tak skończyć. Z jednej strony rozumiem, też nienawidzę zakończeń smutnych/ niedopowiedzianych (czytać, bo pisać, jak widać...). Jednakowoż z drugiej... Cóż, z drugiej mam pretekst dalej pomiętosić Juna. 


- Jun... Jun...

Nie na darmo godzinę trzecią w nocy zwą martwą godziną. Pustka, ciemność i przeraźliwe, przenikające do serca zimno. Nie znalazłem w sobie dość siły, by ubrać się i usnąć. Wstałem sztywno i sprawdziłem, czy okno jest zamknięte. Księżyc na niebie miał biało trupi kolor, jak topielec, który nazbyt długo leżał w wodzie. Jego blask zmienił moje nagie ciało w swoje bliźniacze odbicie. Łzy, które wcześniej uparcie płynęły po policzkach teraz wyschły, nie przynosząc już ukojenia. Opadły emocje. Zniknęło wszystko, oprócz uczucia samotności, na które nie ma już lekarstwa. Emocje zdawały się być zbyt silne, by móc je wyrazić, więc zamieniły się w lodową kulę i umiejscowiły gdzieś głęboko we mnie. Kolejne scenariusze przemykały mi przez głowę. Co teraz...? Zapomniałem nawet o drażniącym bólu ciała, które wciąż pamiętało Juna.


Stałem przy oknie do samego rana. Z odrętwienia wyrwał mnie dopiero hałas silnika przed domem i trzask zamykanych drzwi samochodu. Brat wrócił. Panika na chwilę odebrała mi zdolność ruchu. Jun. Mój brat nie może zobaczyć go w takim stanie. Cholerne ubranie, plątało się, odbierając kolejne cenne sekundy. Byłem bliski wbiegnięcia nago do salonu i osłonięcia Juna własnym ciałem przed wzrokiem każdego, kto ośmieliłby się na niego spojrzeć. Wybiegłem z pokoju w samych szortach.
Pusto. Koc, starannie złożony w kostkę leżał na swoim miejscu na brzegu kanapy, niczym niemy znak oskarżenia. W tym samym momencie usłyszałem głosy w kuchni. I śmiech. Nie dowierzając własnym uszom, ruszyłem powoli w tamtą stronę.
Krok. To głos mojego brata.
- Tyle razy mówiłem Ci, że masz za słabą głowę na takie wypady. W tej koszuli wyglądasz jak bezdomny pod Uniwersytetem Tohoku.
Krok. Jun.
- Musiała rozedrzeć się przypadkiem. Nic nie pamiętam. Co do słabej głowy, mam Ci przypomnieć, kto ostatnio podrywał barmana...?
Krok. Śmiech obojga. Nie zauważyli nawet, kiedy wszedłem do kuchni.
- Jun...
Ściśnięte gardło odmawiało współpracy. Brat uśmiechnął się na mój widok. Zaabsorbowany rozmową nie dostrzegł nawet mojej miny. Chciał podejść do mnie, ale w tym momencie, bez słowa, minął go Jun.
- Gdzie Ty...
Tym razem w głosie brata usłyszałem niepewność.
- Zobaczymy się później.
Cichy trzask frontowych drzwi. I cisza.

Cisza.

- Czy coś się stało…? Pokłóciliście się?
No dalej. Uśmiechnij się i powiedz, ze nie masz pojęcia o co chodzi. Dalej. Dal... Łzy same zaczęły płynąć po policzkach. Odwróciłem się i wybiegłem z kuchni, nie słysząc nawet krzyków brata.



Świeże, wieczorne powietrze orzeźwiało, przywracało trzeźwość myśli. Brat długo dobijał się do drzwi mojego pokoju. chciał porozmawiać. W sumie, trudno mu się dziwić. W końcu musiał jechać do pracy... Wyszedłem prawie natychmiast po nim. Przez cały dzień chodziłem bez celu. Nie miałem już celu. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że od dawna jedyną rzeczą, w którą wkładałem trud i wysiłek było zwrócenie na siebie uwagi Juna. Nie licząc ostatniej nocy, z kiepskim powodzeniem. Nauka nie sprawia mi problemów, mam kilku znajomych, i chociaż nie jestem duszą towarzystwa, trudno nazwać mnie odludkiem. Mam wszystko. Oprócz tego, czego pragnę najbardziej.

Było już dobrze po północy, kiedy wróciłem do domu. Jeśli miałem nadzieję, ze brat poszedł już spać, srogo się zawiodłem. Siedział w salonie, na kanapie której widok wciąż przyprawiał mnie o dreszcze. Nie obejrzał się nawet na mnie. Stanąłem w drzwiach, nieruchomo.
- Jun... Jun wyprowadził się dzisiaj. Wyjechał nagle z miasta. Wrócił na razie do rodziców, on...
Nie słuchałem dalej. Nie byłem w stanie. Odwróciłem się i wyszedłem znów, kontynuując moją wędrówkę ulicami miasta aż do pierwszych promieni świtu.


Minął rok od kiedy ostatni raz widziałem Juna. Jestem teraz studentem pierwszego roku prawa. Jest ciężko, ale nauka wydaje się być czymś nierzeczywistym. Czymś obok. Staram się dla rodziców, którzy opłacają moją naukę i dla brata, który dopiero niedawno przestał wypytywać mnie, co stało się tamtej nocy.

Myślicie, ze źle zrobiłem, nie jadąc do Juna, nie próbując mu wyjaśnić wszystkiego, porozmawiać, przeprosić? Może to tchórzostwo, a może po prostu wiedziałem, ze nie jestem tym, którego twarz chciałby oglądać. Dzisiaj zapewne ułożył już sobie życie. W końcu minął rok. Wszyscy moi znajomi związali się z kimś, zawarli nowe przyjaźnie, mój brat już dwa razy zmienił pracę, znalazł dziewczynę, która coraz częściej odwiedza nasz dom. Tylko ja tkwię w miejscu, cały czas, jak zastygła w bursztynie mucha. I jedyną rzeczą, która należy tylko do mnie, do której nikt inny nie ma dostępu jest Zapach, którym przesiąkło moje serce.


I tak zostałoby już na zawsze. Trwałbym sobie na swojej własnej, ciasnej ścieżce, idąc powoli, metodycznie do przodu, lecz tak naprawdę nie poruszając się wcale. Ale życie nauczyło mnie, ze Los ma zawsze swój własny scenariusz i nie cierpi, gdy ktoś usiłuje nanieść swoje poprawki. Wszyscy naokoło rozmawiają o zbliżających się letnich wakacjach. Wszyscy snują plany, marzenia. Trzymam się z boku. Brat pewnie zabierze gdzieś swoją dziewczynę i wyjadą z domu. Będę mógł cieszyć się pustką i ciszą. Wspomnieniami. Chyba jednak jestem trochę za młody, żeby żyć jedynie przeszłością. Krzywy uśmieszek na moich ustach zniknął, gdy dotarło do mnie, ze brat cały czas coś mówi. Nie zwróciłem nawet uwagi, kiedy wszedł do kuchni.
-... i koniec końców zasłużył na to, żeby wreszcie ułożyć sobie życie. Oczywiście to na razie tylko plotki, ale w plotkach kryje się zawsze ziarno prawdy. Poza tym, mówi o tym całe biuro, w którym kiedyś pracował, więc to jednak musi być prawda...
Dostrzegł w końcu moje zdezorientowane spojrzenie. Nalał sobie kawy, powtarzając z nutą zniecierpliwienia
- No, Jun się żeni. Jeszcze tego lata. Z córką swojego nowego pracodawcy. Decyzja jest dość nagła, ale w końcu nic nie stoi na... A ty gdzie? Podwiozę cię na uczelnię!
Nie słyszałem. Szum krwi pulsujący w uszach przyprawiał mnie o mdłości. Do najbliższej stacji metra jest naprawdę niedaleko.


Zapadał już wieczór i cienie tańczyły naokoło niczym aktorzy w teatrze No. Rodzice Juna mieszkali naprawdę daleko od Tokio. Zresztą, wszystko co poza granicami miasta znajdowało się daleko. Urok wielkich miast. Byłem tu tylko raz, z bratem, kiedy oboje mieli przerwę semestralną na studiach. Oboje przyjechali tu odpocząć, a brat nie chciał zostawiać mnie samego na dwa tygodnie. Zastanawiałem się, jak wytłumaczyć swoją późną wizytę. Co powiem bratu, który cały czas dzwonił na moją komórkę, póki jej nie wyłączyłem. A przede wszystkim co powiem Junowi, kiedy znów go zobaczę? Może jest ze swoją narzeczoną. A może...
Zaskoczył mnie widok furtki. Więc jestem już na miejscu. Pchnąłem ją lekko. Skrzypnęła, jakby usiłowała namówić mnie do odwrotu. Cały czas mogłem złapać ostatni pociąg z powrotem do domu. Wrócić. Wymyśliłbym jakąś wymówkę dla brata. Nie musiałbym przez to przechodzić.
- Kto tu jest...?
Mógłbym nie słyszeć tego głosu nawet i przez pięć lat. A i tak poznałbym go od razu. Nie powiedziałem nic. Wszedłem w jasną plamę księżycowego światła między drzewkami wiśni. Na końcu ogrodu, obok małego źródełka stał Jun. Odrobinę starszy, z trochę dłuższymi włosami. Ubrany w białą koszulę i czarne spodnie, trzymał w opuszczonej dłoni krawat. Niedawno musiał wrócić z pracy. Na mój widok cofnął się o krok a później uśmiechnął gorzko. Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i powoli zapalił jednego, zaciągając się głęboko. Nigdy wcześniej nie widziałem go z papierosem. Dym zniekształcał lekko jego rysy twarzy.
- Spodziewałbym się każdego, ale nie... Tyle czasu musiało upłynąć, zanim zdecydowałeś się przeprosić...? A może wcale nie po to tu przyjechałeś?
Ani śladu naiwnego, zagubionego mężczyzny, który leżał pode mną niespełna rok temu. Czy to ja go takim uczyniłem? A może zawsze taki był? Odwróciłem głowę.
- Słyszałem, ze się żenisz...
Zabrzmiało to nieskładnie, obco, prawie jak oskarżenie. Jun wyglądał na zamyślonego. Nie spodziewałem się, ze przyjmie mój widok z takim spokojem. Czy powinienem się z tego cieszyć? Gorycz która od niego płynęła była bardziej cierpka, niż nikły posmak dymu z jego papierosa rozchodzący się wolno w wieczornym powietrzu. Kiedy się odezwał, stałem dłuższą chwilę, nie rozumiejąc sensu jego słów.
- Do mnie też dotarły te plotki. Cóż, córka szefa jest przemiłą osobą. Ale to byłoby fizycznie niemożliwe. Jest kobietą.
Na długą, bardzo długą chwilę odebrało mi mowę.
- Ty...
Wydawał się być nieomal rozbawiony. Znów zaciągnął się głęboko dymem.
- Tak. Wiedział tylko twój brat. Obiecał dochować tajemnicy. Zawsze był dobrym przyjacielem...
Patrzyłem na niego, jakbym widział jego twarz pierwszy raz w życiu. Usiadł na ławce. Nie zaprosił mnie, bym usiadł koło niego. Patrzył przed siebie, na cienie rzucane przez poruszane wiatrem gałęzie drzew. Wydawało mi się, ze zapomniał o moim istnieniu. Że musiał wyrzucić z siebie całą gorycz i gniew, a ja, o ironio, byłem jedyną osobą, w obecności której mógł o tym mówić. Stałem się pretekstem do rozliczenia z przeszłością...?
- Odkrycie, ze jest się gejem, samo w sobie nie jest lekkim przeżyciem. Wydawało mi się, że każdy, z kim rozmawiam, domyśla się tego i w głębi ducha gardzi mną. Upłynęło sporo czasu, nim zaakceptowałem to jako coś normalnego. Znalazłem sposób na siebie. Przestałem udawać. Znalazłem pracę. Było... Było dobrze. Myślałem... Miałem nadzieję, ze wreszcie wyszedłem na prostą. I wtedy osoba... Osoba, którą lubiłem, do której...
Zacinał się coraz bardziej. Widziałem, że ten silny i skryty mężczyzna walczy ze łzami. I nie mogłem zrobić nic, stojąc jak kamienny posąg dwa metry przed nim, patrząc. Słuchając. Nie wierząc.
- Wtedy osoba, którą kochałem, potraktowała mnie jak rzecz. Jak przedmiot. To było najbardziej bolesne. Pozbawiło mnie złudzeń. Wszystko, co wcześniej wydawało się proste, nagle stało się niewykonalne. Odszedłem. Chciałem zapomnieć. Czemu do cholery ty...
Opadłem na kolana. Zakryłem twarz dłońmi, jak małe dziecko, które chce stać się niewidzialne.
- Ty... Ty nigdy się na mnie nie oglądałeś.
Powiedziałem, bez ładu i składu, wyrwane z kontekstu, smutne słowa. Dręczące mnie przez ostatni rok za każdym razem, gdy zamykałem oczy. Odpowiedziało mi milczenie. Cisza. Świdrująca w głąb czaszki, krzycząca tysiącem opętanych gardeł cisza. Musiałem ją przerwać. Musiałem.
- Nigdy nie wybaczyłem sobie tego, co wtedy zrobiłem. Wmawiałem sobie, ze to dlatego, ze cię skrzywdziłem, ale... To, co do ciebie czułem, co czuję cały czas, to wszystko, co mam. Nie chcę przebaczenia, nie chcę stracić ostatniego żywego kawałka siebie. Nie wiem, po co tu przyjechałem, nie chciałem rozdrapywać ran.
Szelest kroków. Stał nade mną, czułem jego zapach i po stokroć przeklinałem własną słabość.
- Nigdy nie oglądałem się na ciebie. Zawsze wiedziałem, ze idziesz za mną.
Jego dłoń na moich włosach. Jak sen. Nierealnie piękny. Moja dłoń w jego dłoni. Po raz kolejny szedłem za nim, posłusznie, jak w transie. Szum przesuwanych drzwi, cichy odgłos naszych kroków na podłodze. Pokój Juna. Zapach Juna. Szept Juna. Dotyk jego skóry, gdy zdjął koszulę. Stałem przed nim, odwracając wzrok. Byłem kilka centymetrów niższy od niego, nawet mimo tego, że urosłem przez ostatni rok.
- Zatrzyj złe wspomnienia. Wypełnij je sobą.
Każde jego słowo szarpało moją duszą. Każde sprawiało, że znów stawała się jednym. Nie pamiętam, kiedy dotknąłem jego szyi, opuszkami palców, jadąc powoli w dół, na tors. Nasz przyspieszony oddech zlewał się w jedno. Nagle wszystko straciło znaczenie, jego rodzice śpiący zapewne w którymś z sąsiednich pokoi, byli równie odlegli jak mój brat zamartwiający się o mnie w domu.

Jun posadził mnie na brzegu łóżka. wszystko było dokładnie tak, jak powinno być, jak elementy układanki, każdy na swoim miejscu. Zdobywał mnie. Delikatnie, powoli, w kompletnej ciszy. Pamiętna noc sprzed roku wydawała mi się koszmarnym snem. Zatarła się w pamięci. Zdjął bluzę, w którą byłem ubrany. Rozpiął zamek jeansów. Przecież widzieliśmy się wczoraj. Odwoził mnie do szkoły. Żartował wesoło w samochodzie.
- Rumienisz się
Rozbawienie w jego głosie sprawiło, że odwróciłem głowę.
- Nie. Pokaż mi swoją twarz. Każdy kawałek siebie.
Nie wiem, kiedy sam się rozebrał, kiedy położył mnie na łóżku, podniósł moje biodra. Kolejną rzeczą, którą poczułem, był Jun wnikający w moje ciało, powoli, by mogło przygotować się na jego przyjęcie, dostosować do jego rozmiaru.
- Boli...?
Pokręciłem przecząco głową. Nasze ciała, połączone na dole. Pasowały do siebie doskonale. Uzupełniały się. Każdy nasz ruch był przesiąknięty tęsknotą. Nic dziwnego, czekaliśmy na siebie przez rok. Dwanaście miesięcy smutku i żalu. Czy gdybym od razu przyjechał tu za nim, wszystko znalazłoby swój finał dużo wcześniej? A może gniew i rozgoryczenie Juna kazałyby mu odwrócić się ode mnie?
Żaden z nas nie czekał długo na spełnienie. Jun doszedł kilka chwil po mnie, naznaczając mnie jako swoją własność. To kłamstwo, przemknęło mi przez głowę. Ja zawsze byłem jego.
- Przepraszam. Doszedłem w tobie.
Na jego twarzy, mieszając się ze zmęczeniem, malowało się zażenowanie.
- Nie szkodzi.
Podniosłem rękę i przytuliłem jego głowę do klatki piersiowej. Jego ciężar, zapach przenikający moją skórę, miękkość włosów między moimi palcami. Jutro nagle zniknęło. Poranek był snem szaleńca. Jun zamknął oczy. Przez chwilę wyglądał, jakby był młodszy ode mnie. Spokój malujący miękkie wzory pomiędzy rysami jego twarzy. Gniew, smutek, naiwność, radość, strach. Rozkosz. Ten wyraz twarzy, on już na zawsze będzie tylko mój. Teraz znałem już każdą jego twarz.

I kochałem je wszystkie.




Wielce prawdziwy utwór, skromnym zdaniem mojej skromnej, rozvisualkei'owanej osoby.

środa, 10 listopada 2010

Obszernie o niczym.

Zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią, na blogu będą pojawiały się tłumnie recenzje anime (wybitnie wręcz nieobiektywne, w końcu spisane moją ręką). Zamieszczam listę tytułów, które zamierzam wziąć na warsztat. Prawdopodobnie będzie ona na bieżąco rozbudowywana, szczególnie, jeśli ktoś zainteresuje mnie jakimś nowym tytułem. Więc pisać, po to ktoś bardzo mądry bardzo dawno temu wymyślił komentarze. 


Ai No Kusabi
Boku no Pico/ Pico to Chico/ Pico x CoCo x Chico
Boku no Sexual Harassment
Enzai
Fujimi Orchestra
Hyakujitsu no Bara
Ikoku Irokoi Romantan
Junjou Romantica
Kirepapa
Koisuru Boukun
Okane Ga Nai
Papa to kiss in the dark
Seitokaichou ni Chuukoku
Sensitive Pornograph
Sex Pistols
Shounen Maid Kuro-kun
Togainu no Chi
Zetsuai 1989/ Bronze/ Cathexis

Tudzież Hellsing Ultimate OVA

Śmiem wątpić, żeby kłębek chaosu który na pół etatu robi mi za duszę zgodził się opisywać je w tej jakże ładnej, alfabetycznej kolejności. Kiedy opis kolejnego anime pojawi się na blogu, będzie to oznaczone na liście, a tytuł magicznie przemieni się w odpowiedni link. Tyleż na dzisiaj. Dobranoc, dzieci. W charakterze wieczorynki- one shot, "Zapach kaszmiru".


Wyczułem jego delikatny, ulotny zapach dokładnie w momencie, gdy przekroczyłem próg domu. Zapach szamponu i mydła, z delikatną, obcą nutą. Drażniący, lecz zarazem kojący. Zapach, który rozpoznawałem bezbłędnie, gdziekolwiek bym go nie wyczuł. Nie musiałem nawet zaglądać do pokoju brata aby wiedzieć, ze On już tam jest. Siedzi na łóżku albo na podłodze pod oknem i rozmawia z moim starszym bratem o pracy, studiach, książkach, grach i kobietach. O bzdurach, drobiazgach codziennego życia. Niczego nie zazdrościłem bratu tak, jak możliwości wymiany tych wszystkich lekkich, drobnych myśli.

Jun jest najlepszym przyjacielem mojego brata odkąd sięgam pamięcią. Przez te wszystkie lata i dla mnie stał się niczym starszy brat. Przesiadywał w naszym domu, kiedy jeszcze chodzili do liceum, później, gdy zarywali noce na studiach i dziś, kiedy oboje znaleźli swoją pierwszą pracę. Jego wygląd przez te wszystkie lata zmieniał się jak w kalejdoskopie. Z poważnego, milczącego chłopca zmienił się w młodego buntownika, noszącego czarne golfy i rzemyki na nadgarstkach, później w wyluzowanego studenta w za dużych bluzach, by wreszcie któregoś dnia pojawić się u nas w krawacie i garniturze, na widok których nieomal dostałem krwotoku z nosa. Tak. To była prawdziwa twarz Juna, wyglądał, jakby żadne inne ubrania nigdy nie wisiały w jego szafie. Zmieniał się zawsze nagle i w każdą przemianę wkładał całą duszę. Zmieniał nie tylko strój, lecz i styl życia, nawyki, nawet sposób mówienia. Zdawał się odnajdywać w tych metamorfozach receptę na siebie. Przynosiły mu ulgę. Uciekał...? Nie wiem. Jedyne, co nigdy nie uległo jego kapryśnym przemianom, to zapach. Oddałbym duszę, żeby móc wtulić twarz w zagłębienie jego szyi i uczyć się go na pamięć. Wypalić go w sercu i umyśle, nie zapomnieć nigdy. Za każdym razem, gdy go widzę, powstrzymuję się całą siłą woli, by nie wykrzyczeć tego, co spala mnie od środka. Od serca.

Późnym wieczorem trzasnęły drzwi od pokoju brata. Usłyszałem śmiech obojga, kilka zamienionych słów i dalekie skrzypnięcie drzwi. Wsunąłem dłoń w bokserki, szybkim, niecierpliwych ruchem, jakbym podświadomie czekał tylko na jego wyjście. Nie trwało to długo. Niezdarne, rozpaczliwe ruchy. Przesycone tęsknotą.



- Tęskniłem
Zabarwione żartobliwie słowo przecięło podszytą zamyśleniem ciszę tak nagle, ze upuściłem trzymaną w ręku torbę. Nie musiałem się nawet oglądać za siebie, wiedziałem doskonale, czyj to głos.
- Wracasz ze szkoły i znikasz od razu w pokoju. Kiedyś przychodziłeś do nas zamienić parę słów. Albo przynajmniej nie przywitać.
Ubrany jak zwykle w garnitur, przysiadł z kubkiem kawy na skraju kuchennego stołu. Podniosłem plecak i zarzuciłem go na ramię, uśmiechając się niezobowiązująco.
- To ostatni rok, egzaminy...
Starałem się nadać swojemu głosowi możliwie obojętny ton. Tak, jakbym wcale nie usiłował mu uświadomić, ze jestem już prawie dorosły. W przyszłym roku zaczynam studia. Przestałem być młodszym bratem. Zdawał się mnie w ogóle nie słyszeć. Spojrzał przelotnie na mój plecak i włożył pusty kubek po kawie do zmywarki. Śledziłem każdy jego ruch, najdrobniejsze drgnięcie mięśni pod skórą. Chociaż każdy gest znałem już na pamięć.
- Idziesz do szkoły...? Muszę być wcześniej w pracy. Podrzucę Cię.
Skinąłem głową i poszedłem za nim. Nie obejrzał się. Nigdy się na mnie nie oglądał.



Powiecie, ze moja historia jest żałosna. Że tak bezradne, godne pożałowania porządnie mężczyzny, który nawet nie jest gejem, jest z góry skazane na śmierć. Wiem o tym doskonale. Pielęgnuję je w sercu jak cierń, bez nadziei, ze wyda on kiedykolwiek kwiat. Ale nie umiem się go pozbyć. To jak ze zdjęciami zmarłych osób- każde spojrzenie na nie wywołuje ból, a jednak trzymamy je niczym najcenniejszy skarb.



Wyjazd brata był nagły i niespodziewany. Matka trafiła do szpitala, po raz kolejny, wszyscy przywykliśmy już do jej zasłabnięć. Zawsze była bardzo delikatna. Po każdym kolejnym telefonie jechałem do niej albo ja, albo mój brat. Nasi rodzice mieszkali kilkadziesiąt kilometrów od domu, w którym żyłem z bratem- w rodzinnej rezydencji niedaleko firmy, której właścicielem jest mój ojciec. Brat wyprowadził się pierwszy, pragnąc jak najszybciej osiągnąć samodzielność, ja dołączyłem do niego niedługo potem, ku niezadowoleniu matki. Mimo, ze był niewiele mniej opiekuńczy niż rodzice, poczułem się wolny, w swoim niewielkim pokoju, otoczony książkami. Czekając na każdą kolejną wizytę Juna. Byłem szczęśliwy.

Jestem szczęśliwy.

Miękki dywan łaskotał mnie w bose stopy, gdy rozmawiając z bratem chodziłem w kółko po salonie. Matka czuje się już lepiej, on sam wróci do domu najdalej jutro wieczorem. Zdążyłem się rozłączyć, gdy usłyszałem dzwonek do drzwi. Zawahałem się, koniec końców nie spodziewałem się gości, a byłem w domu sam- ale w końcu nie było aż tam późno. Poszedłem otworzyć.
Za drzwiami stał Jun. Rozluźniony krawat, zarumienione policzki i roznosząca się wokół woń sake nie pozostawiała wątpliwości.
- Czy... Jest... Twój braat?
Zapytał, w zabawny, dziecinny sposób klecąc słowa. Cóż, nie pierwszy raz wyciągał mojego brata na podobną eskapadę, w końcu byli przyjaciółmi. Widać było, ze sam zaliczył nie jeden bar w drodze do naszego mieszkania. Samodzielny wypad do kolejnego, mógł się w najlepszym razie skończyć bójką. Wciągnąłem go za rękaw do mieszkania.
- Chodź. Prześpisz się na kanapie. Brata nie ma w domu.
Zdawał się być zdezorientowany, lecz poszedł za mną posłusznie. Zabawne, po raz pierwszy to on szedł za mną. Powoli stawiał kroki, jakby bał się przewrócić. Usiadł na kanapie, niedbałym ruchem zdejmując krawat. Bardzo powoli docierały do mnie trzy rzeczy. Po pierwsze, nigdy wcześniej nie byłem z nim sam w mieszkaniu. Sam gdziekolwiek, nie licząc samochodu. Po drugie, najwyraźniej w świecie miał zamiar rozebrać się teraz do snu, nie zwracając uwagi na moją obecność, co z jego punktu widzenia dziwne nie było, koniec końców obaj jesteśmy mężczyznami. I po trzecie wreszcie, co dotarło do mnie chyba najpóźniej, stoję tu, patrząc na niego i nie mam najmniejszego zamiaru wyjść. Powiem więcej. Nie mam najmniejszego zamiaru stać bezczynnie.

Mój pierwszy pocałunek chyba go zaskoczył. Zamroczony alkoholem gapił się po prostu na mnie, nieporadnie, jak gdyby oczekiwał, że zaraz mu wszystko dokładnie wyjaśnię. Wyprostowałem się. To nie czas na udzielanie wyjaśnień. Siedzący na kanapie Jun z braku punktu zaczepienia wbił wzrok przed siebie. Chyba za późno uświadomił sobie, ze jego twarz znajduje się akurat na wysokości zamka błyskawicznego moich szortów. Rumieniec przerodził się w nienaturalną bladość policzków. Niech go szlag, jeśli myślał, ze nie zareaguję na niego. Skrzyżowałem ręce na piersi. Nie czułem wstydu ani niepewności. I tak nie będzie jutro niczego pamiętał.
- Czy ty... Ty naprawdę... Nie lubisz... Kobiet?
Zapytał wolno, podnosząc wzrok. Słowo gej nie mogło przejść mu przez usta nawet, kiedy był pijany. Słodki, naiwny Jun. Każdy nerw mojego ciała rozpaczliwie wykrzykiwał jego imię.
- Lubię. Sympatycznie się z nimi rozmawia.
Rzuciłem, mając cichą nadzieję, ze echo uderzeń mojego serca nie wchodzi w rezonans z otwartymi ustami i nie odbija się drżeniem w głosie.
- Wiesz, ze nie o tym...
Nie dałem mu dokończyć. Jego usta były ciepłe, naprawdę gorące i lekko wilgotne. Smakowały alkoholem. Ująłem jego dłoń i poprowadziłem do swoich spodni, powoli. Oszołomiony, nawet nie próbował się wyrwać. Cóż, dosadniej nie mogłem mu pokazać, jak bardzo go pragnę. Zabrałem powoli rękę, ale nie przestał mnie dotykać. Jakby pierwsze, minimalne drgnięcie ciekawości z jego strony. Nie łudziłem się, że to cokolwiek innego. Nie liczyłem nawet na tyle, więc nie potrzebowałem lepszej zachęty. Wydał zduszony okrzyk protestu, kiedy pchnąłem go na kanapę. Nie próbował się podnieść. A może był zbyt pijany...? Nie potrafiłem określić, co jest przyczyną stanu, w jakim się znajdował. Ugodowy, zagubiony, zdawał się nie rozumieć, co dzieje się wokół niego. Czyżby sake, krążąca teraz w jego krwiobiegu była tego jedyną przyczyną? Uśmiechnąłem się. Mój brat twierdzi zawsze, ze denerwuje go mój uśmiech. Że w taki sposób uśmiecha się dziecko, które zgubiło drogę do domu, ale mimo wszystko chce pokazać, że wcale się nie boi. Nigdy nie przepadałem za jego porównaniami... Ściągnąłem koszulkę przez głowę. W jej ślad poszły spodnie i bielizna. Upadły byle jak na podłogę, zapomniane, gdy tylko straciły kontakt z ciałem. Czułem się jak aktor, który każdy ruch planuje z największą starannością. Kiedy marzyłem o tej chwili tak bardzo pragnąłem, by podziwiał każdy kawałek mojej skóry, zdejmując powoli moje ubranie. Ale musiałem się spieszyć, nie chcąc spłoszyć go jeszcze bardziej. Leżał na kanapie, z rozrzuconymi na boki rękoma, bez krawata i w rozpiętej koszuli, jak ćma, gotowa uciec gdy tylko dostrzeże gwałtowniejszy ruch. Całkiem nagi przysiadłem na skraju sofy. Rozpiąłem jego spodnie i zsunąłem je trochę. Wpatrywał się we mnie niczym zahipnotyzowany, jak gdyby chciał domyślić się, co ja do cholery wyczyniam.

Przykro mi, kochanie. Sam nie znam odpowiedzi na to pytanie.

Jeśli ma tu dziś do czegokolwiek dojść, sam muszę się wszystkim zająć. Pochyliłem się, sięgając prawą dłonią między jego uda, lewa niespiesznie gładziła brzuch. Opuszkami palców wyczuwałem nienaturalne napięcie każdego, najdrobniejszego mięśnia. Zaprotestował dopiero, kiedy poczuł ciepły oddech na swojej męskości. Usiadł, usiłując zasłonić się koszulą.
- Przestań... Nie mo...
Mogę. I będę. Szybkim, brutalnym ruchem wyrwałem poły koszuli z jego zaciśniętych w pięści dłoni. Usłyszałem trzask rozdzieranego materiału i jego cichy jęk, przeradzający się naraz w zdławiony krzyk. Czy dalej tego nie chcesz, znikając miarowo, raz za razem tak głęboko w moim gardle? Jesteś tylko mężczyzną. Nie możesz pozostać bez reakcji, ciało nie słucha już rozumu. Mógłbyś dojść w moich ustach, kilkoma spazmami rozkoszy zakończyć ten wieczór. Może nie zdążyłbyś nawet odczuć wstydu. Ale ja też chcę mieć coś z tej nocy, swoiste ukoronowanie tych wszystkich lat, kiedy moje oczy zwrócone były tylko w twoim kierunku. Moje kolana lądują tuż przy jego biodrach. Nie mam czasu, żeby przygotować się dla niego, ale zniosę ból. Spoglądam z góry w oczy mężczyzny, którego tak bardzo kocham i nie widzę w nich odbicia mojej miłości a jedynie konsternację i strach pomieszany z niedowierzaniem. Łzy pojawiają się w moich oczach na chwilę przed tym, jak moje biodra opadają na niego a ciało przeszywa nieznośny ból.
Słodki, rozdzierający ból. Żywy ogień, palący wściekle za każdym razem, gdy wnikał we mnie. Gdyby to była jedyna cena, jaką przyjdzie mi zapłacić za tę słabość, za wykorzystanie sytuacji, za zakazaną miłość, zapłacił bym ją z radością. Odsunąłem od siebie te myśli. Teraz moją głowę wypełniła wszechogarniająca świadomość, ze oto mój pierwszy raz należał do osoby, którą kocham najbardziej na świecie.
Czy mając choć tyle, nie można nazwać się szczęśliwym...?
Po wszystkim przez krótką chwilę leżałem bez ruchu. Jego skóra pulsowała lekko, gładka, niemal jak u kobiety. Więc tak musi pachnieć kaszmir...
Nie odważyłem się spojrzeć na jego twarz. Ale nie chciałem teraz odejść. Im więcej dostajemy, tym zachłanniejsi jesteśmy. Przykląkłem na podłodze, opierając głowę o brzeg kanapy. Rozdarta koszula, zmierzwione włosy... Jak bardzo trzeba być pijanym, żeby następnego dnia nie pamiętać faktu, że w nocy zgwałcił cię młodszy brat twojego najlepszego przyjaciela...? Powoli, lecz nieubłaganie docierała do mnie świadomość, ze zniszczyłem coś, co jeszcze w ogóle się nie narodziło. Zamknąłem oczy. Co powie mój brat, kiedy Jun przestanie tu przychodzić...? Był zbyt dumny, by powiedzieć komukolwiek, co tu zaszło. Lecz nie ma szans, by po tym wszystkim kiedykolwiek jeszcze przestąpił próg tego domu. Moja wina... W tym momencie poczułem lekki, niepewny dotyk. Ostrożne, delikatne palce gładziły mnie po głowie, przez ułamek chwili, nim nie znieruchomiały, wplecione w moje włosy. Uniosłem wzrok, w ciszy, która napierała mi na uszy jak silny wiatr.
Jun spał. Powoli, tak, żeby go nie zbudzić, wysunąłem się spod jego dłoni. Z brzegu kanapy wziąłem złożony koc i okryłem go. Spokój na jego twarzy w żadnym razie nie pasował do opuszczonych na uda spodni i rozdartej, pogniecionej koszuli. Okryłem go i wyszedłem z pokoju, zbierając po drodze z podłogi własne ubranie i gasząc światło. Miękki mrok otulił nieruchomą sylwetkę na kanapie i ukrył mój grzech.

Aż do pierwszych promieni jutrzenki.



Mashiro to żywa afirmacja waty cukrowej :3

niedziela, 24 października 2010

Seks, visual kei i cała reszta świata.

Aokan to, dla osób niezorientowanych w ważkich kwestiach seksualnych upodobań, seks uprawiany publicznie i podgołoniebnie.

Niniejszym więc, wyprowadzamy seks spod strzech.

Opowiadania w tematyce dogłębnej analizy relacji pomiędzy dwoma panami (choć nie zawsze, oczywiście…!*)

Visual kei w każdej możliwej odsłonie.

Lateks, ćwieki i krawaty.

Muzyka. Japońska.

Samolubnie i egoistycznie nieobiektywne recenzje anime.

Zdjęcia, zdjątka, zdjąteczka.  Z gołymi tyłkami też.

Reasumując: jeśli jesteś jakimkolwiek podgatunkiem homofoba, prędzej ja rzucę palenie niż Ty znajdziesz tu coś dla siebie.



 *Czasami będzie o trzech panach. 


 

Na raz- dwa- trzy podziwiać, uwielbiać i wodzić wzrokiem za wokalistą. Najprzystojniejszy Atsushi na tym najgorszym ze światów i Buck-Tick.